Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak. Odbierzemy je i oddamy właścicielowi.
— To brzmi pięknie. Szkoda tylko, że nuggety są już dawno sprzedane.
— Komu? Gdzie?
— Tego nie wiem. Przypuszczam, że w St. Louis.
— A więc łotry nie mają ich przy sobie?
— Ani im to w głowie! Złoczyńcy nie zechcą przecież wlec na górę ciężkiego złota. Byłby to nonsens. Każdy poszukiwacz złota marzy tylko o tem, by zabrać stąd złoto, a oni mieliby je tu przynosić? Złodziej stara się zawsze spieniężyć rzecz ukradzioną. Czy uważacie, że ta rafinowana trójka to idjoci, którzy poto wloką ze sobą półcentnara nuggetów, by im można było udowodnić fakt popełnienia kradzieży, i odebrać skarb zrabowany?
— Macie najzupełniejszą rację, mylordzie. Niespodziewana wiadomość o hultajskiej trójce zbiła mnie z tropu. Ale mimo to wiem, co z tymi łotrami uczynicie.
— Wątpię.
— O nie! Wiem zupełnie dokładnie.
— No?
— Schwytacie ich i dostawicie do Weston.
— Ani nam się śni!
— Nie? Dlaczegóż?
— Z wielu przyczyn. Najważniejszą jest brak czasu — przecież śpieszymy do Szoszonów. Ponadto ta trójka zamierza popełnić nowe przestępstwo. Moglibyśmy mu wprawdzie zapobiec przez ujęcie łotrów, ale nie uczynimy tego, gdyż mądra i ostrożna taktyka, dająca opryszkom swobodę ruchów, może doprowadzić do odnalezienia finding-holu. Zwabili nowych ludzi, starca i młodzieńca; ujrzycie ich jutro.
— Jakie mają wobec nich zamiary?

278