Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I o tem dowiecie się później. Na teraz dosyć. Przygotowałem was na dzień jutrzejszy, który zapowiada się niezwykle interesuująco. Jutro po drodze zakomunikuję wam. co macie czynić i jak się zachować.
— Po drodze? A więc ruszymy?
— O świcie.
— Razem z tamtymi pięciu?
— Nie.
— Za nimi?
— Nie. Przed nimi.
— Przypuszczałem, że za nimi, by odnaleźć finding-hole.
Owzsem; ale jutro zrobimy wyjątek i wyprzedzimy ich, by na nich zaczekać.
— Czy wiecie, jaką obiorą drogę?
— Owszem: ale jutro zrobimy wyjątek i wyprzedzimy Obudzimy was o świcie.
— Przecież dziś na mnie wypada warta!
— Wpobliżu są niebezpieczni ludzie, będziemy więc sami stali na straży. Dobranoc!
— Dobranoc, mylordzie! Nie przypuszczam, by udało mi się zasnąć.
Rozciągnął się i zawinął w koc. Od dnia rozpoczęcia wyprawy pierwsza to przygoda, w której bierze udział! Nic dziwnego, że podniecenie i zdenerwowanie spać mu nie dadzą...
Winnetou nie rzekł ani słowa. Rozmowa była zbyteczna. Znaliśmy się przecież doskonale; każdy wiedział dobrze, o czem w danych okolicznościach drugi myśli i jakie ma zamiary. Długie współżycie wytworzyło takie podobieństwa uczuć, myśli i postanowień, że pytania padały tylko w rzadkich momentach wątpliwości.
— Dobrej nocy. Winnetou! — rzekłem, wstając.
— Dobranoc, Szarlih! — odparł. — Brat mój będzie czuwał pierwszy, gdyż musi pomówić ze swemi myślami.

279