Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wyjeżdżaj mi ciągle z siostrami! Opowiadałeś mi to setki razy, i setki razy dowodziłem ci niezbicie, że siostry twoje były dzielnemi, rozsądnemi kobietami. Sam popełniłeś wszystkie głupstwa, o które je obwiniasz. Zapłaciłem wasze długi, sprowadziłem cię tutaj, by zrobić z ciebie człowieka. No i mam skaranie boskie!
— Drogi stryju, poco kłuć w oczy niewielką sumą, którąś i posłał memu ojcu. Zasmucasz mnie zawsze tem wspomnieniem.
— Niewielka suma? Nazywasz dwieście dolarów niewielką sumą? Zresztą, nie dziwi mnie wcale. Człowiek, który, jako umierający z głodu student, oddaje nędzarce dwadzieścia talarów i Bóg wie ile guldenów, nie może mieć pojęcia o wartości pieniądza!
— Tego nie uczyniłem; zrobił to mój przyjaciel Sapho.
— Przyjaciel? Dziękuję za takiego przyjaciela! Guldeny były przecież i twoją własnością. Opowiadałeś mi to nieraz, i po dziś dzień jeszcze czujesz sentyment dla tego nicponia i łotra, który wcale nie był twym przyjacielem, a poprostu cię oszukiwał.
Bratanek wpadł w gniew:
— Stryju, nie mów w ten sposób o Sapho! Wiesz przecież, że to jedyna sprawa, której nie wolno ci dotykać! Gdybyśmy nie musieli się rozstać, miałbym w kraju doskonałą posadę i niepotrzebowałbym się tułać po Dzikim Zachodzie. Rozstaliśmy się, ale kocham go tak samo, jak w czasach, które, niestety, już nigdy nie wrócą.
Krzyczał tak głośno, że Eggly ofuknął go:
— Młodzieńcze, proszę tak nie ryczeć! To nie wiec murzynów, na którym wszyscy drą się wniebogłosy. Stryj ma

270