Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przysiąc, oczywiście, nie mogę. Jakiż jednak miałby cel w utrzymywaniu, że jest autorem wiersza? Pocóż wszczynałby zwadę i palił później egzemplarze?
— Nie mam pojęcia.
— Spalił je zresztą niepotrzebnie. Nauczyłem się wiersza napamięć — muszę przyznać, że jest niezły, — i dam go wydrukować, o ile zdarzy się jeszcze sposobność występowania w roli skromnego prayermana.
— To już będzie zbyteczne; ostatnie pociągnięcie przyniesie nam tyle, że będziemy mogli zlikwidować interes i oddać się błogiemu wypoczynkowi. Dobrze, żeśmy nuggety tego idjoty Wattera tak prędko zamienili na złoto i zdeponowali: najważniejsze jednak jest to, że obydwaj Sachnerowie tak szybko przygotowali się do drogi, i mogli zaraz jechać razem z nami.
— Czy posługiwanie się koleją było konieczne?
— Ależ tak! Trzeba było zniknąć jak najprędzej ze stanu Missouri, w którym nigdy już chyba nie odważysz się grać roli świętoszka. Mam wrażenie, że gdybyś się tam ukazał jeszcze kiedyś w roli namaszczonego prayermana, sprawionoby ci porządną łaźnię. Wogóle możesz uważać za wielkie szczęście, że dotychczas nie zwrócono na ciebie uwagi i nie zorientowano się, iż każde dobrze zorganizowane włamanie jest dziełem twoich rąk.
Pshaw! Pobożność moja oślepiła ludzi. Jeszcze teraz pękam ze śmiechu, gdy sobie przypominam opowiadanie gospodarza hotelu w Weston o napadach rabunkowych na pewnego kupca w Weston i adwokata Preltera w Plattsburgu; odpowiedziałem mu z dziecinną naiwnością, żem właśnie niedawno opuścił Weston i Plattsburg! Idjota nie domyślił się nawet, że sprawy te pozostają między sobą w ścisłym związku.

253