Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nawet wtedy. Wogóle niech pan słucha nas, zamiast wewnętrznego głosu. Dla nas niebezpieczeństwo nie istnieje. Gdybyśmy się nawet znaleźli w opresji, zaszkodziłby nam pan tylko samodzielną akcją. Proszę choćby do rana oczekiwać naszego powrotu.
Wręczywszy mu niedźwiedziówkę i sztuciec Henry‘ego, udałem się za Apaczem. Wódz zapamiętał każdy krzew: przechodził przez zarośla i polany leśne z niezwykłą pewnością siebie. W lesie panowały zupełne ciemności, więc wziąłem go za rękę.
Zauważyłem iż zatacza łuk dokoła miejsca, do którego mieliśmy dotrzeć; im bardziej się zbliżaliśmy, tem stawał się ostrożniejszy. Wreszcie wypuścił mą rękę, położył się na ziemi i zaczął pełzać dalej na nogach i na rękach. Rzecz jasna, że uczyniłem to samo. Po chwili usłyszeliśmy głosy. Pełzając naprzód cicho i bez hałasu, dotarliśmy do ostatnich drzew, rosnących na skraju polany; poszukiwani siedzieli w trawie w niewielkiej odległości. Opodal widniały ciemne sylwety koni.
Szczęście sprzyjało nam; obydwaj prowadzili rozmowę, która obudziła we mnie wielkie zainteresowanie. Podpełzliśmy możliwie blisko i usłyszeliśmy następujące słowa:
— Tak, jestem przekonany, iż szeryf będzie nas ścigać z całą gorliwością. Spostrzegł, że jest na złym tropie, i będzie się starał usilnie naprawić błąd. Chciałbym tylko wiedzieć, kim był ten nieznany przybłęda europejski?
— Dziennikarzyna, oto wszystko! — odpowiedział drugi; mimo, że mówił cicho, miałem wrażenie, że głos ten już kiedyś słyszałem.
— Wątpię! Sposób reagowania na twoją osobę nie wskazuje na to, by całe życie spędzał nad redakcyjnem biurkiem.
— Napisał wiersz, więc jest pracownikiem pióra.
— Czy możesz przysiąc, że nie skłamał?

252