Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Och, ale zato teraz nietylko się domyśla, lecz ma nawet pewność. Nie wolno ci już nigdy pokazywać się w Weston. Gdyby nie ten przeklęty przybłęda, no, jakże się nazywał?...
— Mayer.
— Gdyby nie ten Mayer, sprawa wzięłaby zupełnie inny obrót i nie potrzebowalibyśmy się tak śpieszyć, lecz moglibyśmy spokojnie wykończyć nasz wspaniały plan. Zaczął cię podejrzewać?
— Tak mi się zdaje.
— Dlaczego?
— Djabli wiedzą! Gdy Watter odkrył kradzież, nie było mnie; nie wiem, o czem mówiono. Gdym się później zjawił, ten Mayer wezwał szeryfa, by mnie aresztował. Mam wrażenie, że chciał w ten sposób zrzucić z siebie ciężar podejrzenia i oczyścić się z wszelkich zarzutów. Oczywiście, dałem odraza drapaka.
— Może lepiej było zostać!
— Nie. Byłem prawie pewny, że, na wypadek aresztowania, wszystkie poszlaki zwrócą się przeciw mnie. Zresztą, musiałem pójść z tobą i już z tego choćby powodu powinienem był unikać schwytania.
Well! Twierdzę jednak w dalszym ciągu, że ten Mayer nie jest tym, za kogo się podał. Przypuszczenie moje potwierdza ta okoliczność, że strzela po mistrzowsku.
— Przypadek!
— Nie. Kto przy tak małej ilości strzałów umyślnie daje jeden strzał w próżnię, ten ma zupełną pewność, że pozostałe strzały będą celne.
— Trudno twierdzić, że zrobił to celowo.
— Twierdzę, że tak było. A może to zakapturzony westman?

254