Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój głos wewnętrzny powiedziałby mi: — Z tego, że tak dokładnie obserwowali ślady, wnosić należy, że nie wiedzieli, kto przed nimi jedzie.
— To dowód, że nie jest pan westmanem. Napotkane ślady bada i odczytuje się zwykle tak długo, dopóki nie zaczną się nagle zmieniać, lub inna jakaś okoliczność nie zmusi do zatrzymania się. Ci dwaj jeźdźcy zsiedli z koni i badali ślady na takiem miejscu, gdzie żaden specjalny powód nie skłaniał ich do tego. Nie szukali więc niczego nieznanego, lecz chcieli się tylko przekonać, czy to te same ślady, po których mają kroczyć. Nie ulega zatem wątpliwości, że znali dobrze jeźdźców, o których im chodziło. Chcieli zapewne wiedzieć, jaka odległość dzieli ich od tamtych trzech. Ta okoliczność nasuwa mi, oczywiście, dalsze ważne pytanie.
— Doprawdy? Nie wyobrażam sobie żadnego pytania, któreby się tu nasuwało z jakąś oczywistością.
— A ja przeciwnie. Brzmi ono: czy ci dwaj chcą dogonić tamtych trzech, czy nie?
— Oczywiście, że tak; przecież to jedna kompanja!
— No, to jeszcze nie zupełnie pewne. Ci ludzie mogą być ze sobą w kontakcie ze względu na wspólność celów.
— To dla mnie zbyt skomplikowana historja! Ale w każdym razie słucham pańskich słów z wielką uwagą, gdyż są to pierwsze ślady, które pana tak zainteresowały.
— Zajmują mnie teraz dwie kwestje. Primo: dlaczego dwaj jeźdźcy pozostali wtyle? Secundo: czy mają zamiar dogonić trzech pierwszych jeźdźców. Mam wrażenie, że obydwie grupy zdążają ku jednemu celowi. Ci dwaj pozostali, zdaje mi się, dlatego wtyle, że mają jakieś tajemne plany; odłączyli się od tamtych, by omówić sprawy bez niepotrzebnych świadków. Przy stosunkach panujących na Dalekim Zachodzie należy zawsze przypuszczać, że plany, trzymane w tajemnicy, zły

246