Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tać. Mógłbym nadto wymienić cały szereg innych wiadomości, które należałoby również uwzględnić.
— Dość, dość! Tego, co pan mi powiedział, mylordzie, wystarczy w zupełności. Widzę, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż przypuszczałem: nie sądzę, bym się tak prędko nauczył sztuki odczytywania śladów.
— Tak, sztuka ta jest na Dzikim Zachodzie prawdziwą wiedzą i wprawdzie niema w tej dziedzinie książek naukowych, ani katedr, lecz przyznać trzeba, że to wcale poważna gałąź nauki. Nie każdy człowiek potrafi tu osiągnąć pomyślne rezultaty. Komu sztuka odczytywania śladów sprawia trudności nie do pokonania, ten powinien siedzieć spokojnie w domu, jeśli mu życie miłe. Zdarza się bowiem bardzo często, że jedynie od zgodnej z rzeczywistością oceny śladów zależy bardzo wiele, nawet życie.
— Ale chyba nie w tym wypadku?
— Tego jeszcze nie wiem. Jeźdźcami byli biali; dobrze, że nie mamy do czynienia z Indjanami. Bywają jednak biali, których należy się obawiać bardziej, niż wrogich Indsmanów, dla tego też trzeba być i w tym wypadku ostrożnym. Przed pięcioma godzinami przejechały tędy konno blade twarze, w dwie godziny po nich dwie pozostałe. Ponieważ piątka ta tworzy jedną kompanję, powstaje pytanie, dlaczego wszyscy nie jechali razem, lecz osobno.
— Hm! Nie mam pojęcia! Na jakiej jednak podstawie utrzymuje pan, że cała piątka tworzy jedną kompanję?
— Wnoszę to z faktu, że jadący ztyłu z wielką dokładnością obserwowali ślady poprzedników.
— Dziwna rzecz! Ja naprzykład byłbym wprost przeciwnego zdania.
— Jakto?

245