Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zamiar mają na oku. Ci trzej powinni się więc przed tamtymi dwoma mieć na baczności. To mi mówią ślady!
— Mylordzie! Jestem pełen podziwu dla pańskiego sprytu. Wyznaję szczerze, że nie wpadłbym nigdy na podobną koncepcję.
Pshaw! Nie spryt gra tu główną rolę, a coś, czego właściwie słowami określić nie można. Westman wyrabia w sobie stopniowo jakgdyby szósty zmysł. Jest to rodzaj duchowego wzroku i słuchu, jakaś tajemna spostrzegawczość, niezależna zupełnie od fal świetlnych i słuchowych. Gdyby przeczucia i domysły nie były czemś tak nieokreślonem, musiałbym ten szósty zmysł nazwać przeczuwaniem; działa bowiem z równą precyzją, jak naprzykład zmysł wzroku, który obejmuje otaczające człowieka przedmioty. Westman musi kształcić i rozwijać ten zmysł jak dziecko, które dopiero po długich wysiłkach zaczyna korzystać ze swych zmysłów. Gdy się go już posiędzie, można się nim posługiwać jak okiem lub uchem. Niekiedy nawet szósty zmysł decyduje przy sprzecznych wrażeniach wzrokowych i słuchowych. Nikt na świecie nie ma tego zmysłu rozwiniętego tak silnie, jak Winnetou. Nie jestem nowicjuszem, ale nieraz zdumiewała mnie pewność, z jaką przepowiadał rzeczy, których przy całym wysiłku ani zauważyć, ani przewidzieć nie zdołałem. Przepowiednie jego spełniają się zawsze z taką dokładnością, jakgdyby widział przyszłość własnemi oczyma. Gdybym sam nie posiadał szóstego zmysłu skłonny byłbym chwilami przypuszczać, że Winnetou należy do ludzi, obdarzonych tak zwaną „drugą twarzą“. Ale, ale, wyprzedził nas o ładny kawałek drogi! Musimy go dogonić! Mam wrażenie, że nad Lake Jone będziemy mieli więcej zajęcia, niż na dotychczasowych postojach.
— Przeczuwa pan jakieś niebezpieczeństwa, mylordzie?

247