Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Owszem, coś bardzo ważnego.
— Cóż to takiego?
— Dwóch z pośród pięciu jeźdźców badało ślady pozostałych trzech: jeden z nich ukląkł przy tem badaniu.
— Poco? Nie widzę powodu! Gdyby się chcieli czego dowiedzieć, mogli zapytać tamtych trzech.
— Nie, nie mogli.
— Dlaczego?
— Bo nie jechali razem.
— Co? Jak? Ci dwaj nie byli razem z tamtymi trzema? A więc cała piątka nie jechała razem?
— Nie.
Milczący Winnetou spojrzał na mnie porozumiewawczo: wzrok wyrażał zadowolenie, że zrozumiałem, dlaczego ślady wydały mu się podejrzane. Rost pytał w dalszym ciągu:
— Skądże pan to wie tak dokładnie, mylordzie?
— Po krótkiem zastanowieniu zagadka staje się prosta i jasna. Ci dwaj nie zatrzymywaliby Się wcale, nie zsiadaliby z koni i nie badaliby śladów, gdyby tamci trzej mogli im udzielić potrzebnych informacyj. Okoliczność, że to uczynili, dowodzi, iż jechali za nimi. Proszę się dokładnie przyjrzeć śladom! Na lewo trawa już się niemal podniosła, natomiast po prawej stronie — jest jeszcze zupełnie wdeptana. Te ślady są świeższe od tamtych. Mam wrażenie, że lewe powstały przed pięcioma godzinami, prawe zaś przed jakiemiś trzema. Stąd wnosićby należało, że dwóch jeźdźców przejechało tędy w dwie godziny po reszcie kompanji.
— Teraz, gdy pan zwrócił moją uwagę, widzę różnicę w trawie. Zapamiętam sobie tę metodę badania śladów, i mam nadzieję, że w przyszłości będę mógł sam określić każdy ślad ze stanowiska chronologicznego.

243