Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do niej dotarli, zatrzymaliśmy się i zaczęli badać tropy. Chcąc pokazać, że możemy z niego mieć pożytek, Rost zauważył:
— Nie są to ślady dzikich zwierząt, mylordzie! Pozwólcie, by mój głos wewnętrzny powiedział mi, że tędy jechał szereg jeźdźców. Widać to wyraźnie po śladach kopyt końskich.
Well! Iluż było jeźdźców? — zapytałem z uśmiechem.
— Ilu? Tego żaden człowiek nie powie!
— A więc w takim razie ani Winnetou, ani ja, nie jesteśmy ludźmi!
— Dlaczego? Czyż możecie określić liczbę?
— Czasem.
— Byłaby to sztuka, na której się nie znam.
— Wyobrażam sobie! Zaczekajcie chwilę; Winnetou zaraz określi liczbę jeźdźców.
Apacz zsiadł z konia i zaczął liczyć ślady. Po chwili wskoczył zpowrotem na siodło i rzekł lakonicznie:
— Pięciu białych — uff!
To, że przed słowem „uff“ zrobił pauzę, kazało mi przypuszczać, iż ślady nasuwały mu pewne przypuszczenia. Ponieważ jednak ruszył dalej w milczeniu, nie odezwałem się słowem, tylko zacząłem jeszcze baczniej przyglądać się śladom. Jechaliśmy za śladami, gdyż, po pierwsze, szły w tym samym kierunku, co nasza droga, powtóre zaś dlatego, że na Dzikim Zachodzie nie powinno się lekceważyć żadnego tropu: każdy może pochodzić od człowieka mającego jakieś wrogie zamiary. Po chwili stwierdziliśmy, że dwóch z pośród pięciu jeźdźców zatrzymało się i zsiadło z koni. Wgłębienia, powstałe od ruchu nóg, nie oddalały się od śladów kopyt końskich, a szły za niemi; po pewnym czasie zobaczyliśmy nadto ślad nie pochodzący od dotknięcia nogi. Gdym zatrzymał konia, by go zbadać, Rost zapytał:
— Widzi pan coś ważnego, mr. Shatterhand?

242