Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Messours! Odchodzę, by ścigać prayermana; szeryf pomaga mi w pościgu. Chciałbym tylko, by mr. Shatterhand wybaczył mi moje głupie i ordynarne postępowanie. Oświadczam uroczyście, że nie uważam już tak zwanego mr. Mayera za „skończone zero“. To pana zadawala?
Yes! — odparłem z uśmiechem.
— Sam djabeł nie spostrzegłby się, że ten świętoszek jest takim łotrem!
— Za pozwoleniem! Czy czytał pan kartkę, którą pewien chłopak wręczył panu wczoraj w sali jadalnej? Oświadczył mu pan: „odpowiedź za rok!“
— Z pewnością leży jeszcze w kieszeni kamizelki. Cóż tam było napisane? Gdzież ona jest?
Znalazł wreszcie, odczytał i spojrzał na mnie, zupełnie zbity z tropu.
— Napisałem tę kartkę, by pana przestrzec, — oświadczyłem. — Szkoda, że jej pan nie przeczytał i nie zastosował się do rady. Jak pan widzi, nie trzeba było wcale szatańskiego sprytu, by przejrzeć zamiary prayermana. Trzeba tylko mieć otwarte oczy, a pan zamykał je gwałtem!
Powiedziawszy to, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.
Dla Winnetou przygotowano najpiękniejszy pokój; chcąc uniknąć natrętnych gapiów, udaliśmy się tam. Po chwili zjawił się kelner pod pozorem podania nam czegoś; właściwie wszedł jedynie poto, by wodzowi przedłożyć swą prośbę. Uczynił to z niezwykłą uprzejmością wśród głębokich ukłonów. Winnetou niebardzo się palił do spełnienia jego życzeń; gdym jednak zaczął prosić, Apacz postanowił zrobić wyjątek i zabrać na wyprawę człowieka, który nie jest westmanem. Oświadczył tylko, że Rost musi się postarać o dobrego konia i udowodnić, że jest niezłym jeźdźcem.

239