Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A więc brat mój Szarlih jednak dopomógł, mimo że przedtem to przemilczał. Tak, tak, zawsze ten sam!
Nie chcąc, by mówił dalej, zapytałem:
— Czy list polecający mego ówczesnego towarzysza Carpia przydał się pani?
— Nie. Wzięłam go tylko poto, by nie martwić młodzieńca. Czy zna pan może adresata?
— Nie.
— To niejaki mr. Sachner, zamieszkały w Pittsburgu. Przejeżdżając, informowałam się. Wzbogacił się na uprzejmościach, za które płacono mu dziesięciokrotne procenty. Opisano mi go jako jednego z najniebezpieczniejszych lichwiarzy. Anglicy nazywają takie indywidua cut purse[1], Amerykanie — throat cutter[2]. Oczywiście, nie oddałam mu listu.
A więc tajemniczy krewny mego Carpia jest poprostu lichwiarzem! Trzy tajemnicze zaklęcia: „Eldorado, miljoner, spadkobierca generalny“ nie wywierały teraz tego magicznego wpływu, co dawniej, choć i wtedy odnosiłem się do nich z pewnym sceptycyzmem.
Dalszą rozmowę pomijam, toczyła się bowiem na temat, niemający nic wspólnego z naszemi przyszłemi przeżyciami. Nie chciałem namawiać Winnetou, by przybył tu jeszcze wieczorem razem ze mną; pani Stiller poprosiła o pozwolenie odwiedzenia nas na chwilę w hotelu, oświadczając, że przyniesie list do męża. Ustaliwszy godzinę, o której mieliśmy na nią czekać, oddaliliśmy się.

Wszystkie sale hotelu były zapchane ludźmi. Watter siedział na oknie. Ujrzawszy nas, zeskoczył i zawołał:

  1. Rabuś.
  2. Dusiciel.
238