Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak mogę milczeć, gdy serce mam wezbrane, jak morze. Jak się biedak będzie cieszył, gdy otrzyma gazetę z rąk pańskich! Mr. Shatterhand, mąż mój umie napamięć pański wiersz i wie, w jaki sposób go otrzymałam. Początek wiersza brzmi mi w uszach tak wyraźnie, jak wtedy, gdym go pod choinką słyszała po raz pierwszy. — Niosę wam wieść radosną! — Niestety, nawet największa radość męża nie będzie miała tej pokory, tego zapamiętania się w Bogu, co moja. Jest ateistą...
Przerwała na chwilę, zatopiona w smutnych myślach, poczem ciągnęła dalej:
— Niewiara ta dawała mi się już nieraz we znaki. Codziennie się modliłam i błagałam zlitowania, ale Bóg nie wysłuchał mej prośby. Pod wpływem ciężkich i niezawinionych cierpień mąż mój utracił wiarę i odwrócił się w zupełności od Boga. Może teraz, gdy szczęście niespodziewanie wróciło, Bóg ulituje się i wróci mu wiarę.
— Mrs. Stiller, niech pani ufa, że tak się stanie, — odparłem. — Dziwnemi drogami chadza łaska Boża, lecz kres jest zawsze cudowny. Może mi pani wierzyć. Doświadczyłem tego często we własnem życiu. Szlak cierpienia, na którym spotkałem panią, zmieni się w drogę błogosławioną.
— To się już stało, mr. Shatterhand! Spotkał mnie pan w chwili, kiedy fale smutku nurtowały mnie najsilniej i najgłębiej. Spieszyłam do Graslitz, do kogoś, kogo z ostrożności nazwałam krewnym; w rzeczywistości był to krewny jednego z naszych urzędników. Zdawało mi się, że jest zamożny, jednak się omyliłam. Wywędrował z Graslitz i, gdyby pan nie ulitował się wtedy nade mną i nie darował mi wszystkich swych pieniędzy, umarłabym chyba!
Uff! — rzekł Winnetou, grożąc mi lekko ręką. —

237