Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

domo powszechnie, że panowie umieją odnajdować ślady, których nikt odnaleźć nie potrafi, — więc chciałem, skorośmy się już spotkali, chciałem, hm...
— Jazda, mówcie!
— Słowem, chciałem uprzejmie prosić, byście weszli na górę; może uda się wam znaleźć coś, na cośmy nie zwrócili uwagi!
Rzuciłem przelotne spojrzenie na Winnetou. Twarz miała wyraz nieruchomy, a więc nie jest ani za, ani przeciw, i mnie pozostawia decyzję. Odpowiedziałem więc lakonicznie:
— Chodźmy!
Poszli naprzód, by nam pokazać pokój; podążyliśmy za nimi. Widząc, kto idzie na górę, przyłączył się również do kompanji stojący w podwórzu gospodarz. Szeryf otworzył drzwi i chciał wejść.
— Wstrzymajcie się! — rzekłem — Wejdziecie po nas. Moglibyście zatrzeć ślady, o ile nie uczyniliście tego już przedtem.
Chcąc, by Winnetou pokazał tym ludziom, czem jest szkolony spryt i orientacja, dodałem:
— Wódz Apaczczów wejdzie pierwszy.
Zrozumiał mnie, zrobił krok naprzód, potem się zatrzymał. Twarzy nie było widać. Po chwili wszedł do środka; towarzyszyliśmy mu. Przy prawej ścianie stało łóżko, po lewej stół i krzesło, na niem zaś kufer prayermana. Winnetou pochylił się i podniósł sznur, leżący pod stołem.
— To nic! — rzekł szeryf lekceważąco.
— Zaczekajcie! — odparłem.
Apacz podszedł do otwartego okna i spuścił sznur, chcąc się zorientować, jak daleko sięga. Potem rzucił go do pokoju, ale pozostał przy oknie, obserwując coś, czegośmy nie widzieli. Przesadził framugę okna i wszedł na stojącą obok da-

225