Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Stało się, jak przewidziałem; ptaszek odleciał! Czy zabrał jakieś rzeczy?
— Tylko karabin. Mr. Rost wlazł po drabinie do pokoju, i otworzył nam drzwi. W pokoju znaleźliśmy stary kufer.
— Cóż zawiera?
— Nabożne książki, których wczoraj nie sprzedał.
— Hm! Czy mogę tam wejść?
— Poco? Chyba nie uważa się pan za sprytniejszego od urzędnika policji?
— Nie. Mam jednak wrażenie, że jeden człowiek zobaczy to, czego nie widzi kilka osób.
— Otóż mamy! — odparł Watter. — Ten pan Mayer jest przekonany, że na całym świecie niema czowieka mądrzejszego od niego. To wyimaginowane poczucie mądrości umacnia mnie jeszcze w podejrzeniu. Nie ulega dla mnie kwestji, że jest złodziejem. Od pierwszej chwili nie dowierzałem jego fałszywym, podstępnym oczom!
Tego już było za wiele! Wstałem, podszedłem doń i rzekłem;
— I mimo to, że mam fałszywe oczy, opowiedział mi pan tę całą wielką historję o bonanzy! Człowieku, byłem długo cierpliwy, ale teraz koniec! Jeżeli jeszcze jedno obraźliwe słowo padnie z waszych ust, rzucę was na sufit i nie zdołacie się od niego odlepić.
— Szeryf rzekł na to tonem rozkazującym;
— To nie miejsce dla wypowiadania gróźb! Proszę usiąść! Jako prowadzący policyjne śledztwo nie zniosę, by podejrzany o kradzież krzyczał tak na okradzionego. Najpierw przeszukam teren, na którym dokonano zbrodni, potem zaś zrewiduję pański pokój.
Well! Obiecałem zgodzić się na rewizję i dotrzymam słowa. Ale potem pozwolę sobie pokazać panu, w jaki sposób

214