Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zauważywszy niemiłe zdumienie oglądających karabin, z łatwością bowiem odnaleźli wskazane litery, prayerman syknął:
— Kłamco! Oszuście! Przy ładowaniu zauważyłeś pan pewne podobieństwo do obydwóch liter i chcąc się zemścić, wymyśliłeś napoczekaniu zwyczajne kłamstwo!
— Na słowa: kłamco, oszuście, odpowiem za chwilę. Za chwilę również załatwimy sprawę karabinu. Teraz najważniejszą rzeczą jest nasz zakład. Żądam nagrody, pan zaś nie chce wypłacić. Niech rozstrzyga publiczność; poddam się wyrokowi. A więc, myladys and messurs, czy miałem otrzymać dwieście dolarów w razie zwycięstwa nad tym panem?
— Tak — brzmiała jednomyślna odpowiedź.
— Czy zrobiłem czterdzieści osiem punktów, a więc więcej, niż on?
— Tak.
— Czy pieniądze jemu się należą?
— Nie.
— Więc mnie?
— Tak.
Well! Zabieram je, a kto mi zechce przeszkodzić, będzie miał ze mną do czynienia!
Zwróciłem się znowu do pani, która trzymała pieniądze. Prayerman syknął:
— Nie dopuszczę do tego! Był to zakład; pieniądze nie są jeszcze wypłacone. Co tam opinja sądu; nikogo nie można zmusić do zapłacenia sumy, wymienionej w zakładzie.
— Terefere! Będzie się pan bał sądu, bo ma pan za dużo oleju w głowie. A zresztą sąd... Istnieje trybunał, w którym, człowiek sam jest jedynym sędzią. Zobaczy pan zaraz, jak ten trybunał wygląda. Mamy jeszcze drobny rachuneczek za słowa: kłamca i oszust, skierowane pod moim adresem. Otóż

200