Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stiller miał przy sobie tylko dwadzieścia dolarów; opowiedział mi później, że, gdyby miał więcej, byłby zaryzykował i tysiąc. Złożyli pieniądze u pani Stiller.
Przedewszystkiem spojrzałem na łożyska karabinu; widniały na nich znaki A i S, a więc nie ulegało już wątpliwości, że to karabin naszego starego Amor Sannela. Jakże się dostał w ręce obecnego właściciela? Z pewnością drogą zbrodni!
Nie miałem czasu na zajmowanie się tą sprawą; poczucie, że trzymam znaną mi broń, podziałało niezwykle uspakajająco. Mimo to nie byłem zbyt pewny pierwszego strzału. Może prayerman źle się obchodzi ze swą bronią? Pierwszy strzał musi być w każdym razie strzałem próbnym. Postanowiłem zrobić czterdzieści osiem punktów. Do osiągnięcia tej cyfry starczą cztery strzały po dwanaście. A więc pierwszy strzał może się nie liczyć. Dobrze; nawet nim nie dotknę tarczy!
— Jazda, jazda! — rozległy się krzyki publiczności. — Niechże pan zacznie strzelać? A to maruda?
Ująłem karabin możliwie najniezgrabniej, i, wziąwszy za cel pobliską gałąź, wystrzeliłem. Znowu huragan śmiechu i ryków. Śmiechy nie niepokoiły mnie wcale, przeciwnie, fakt, że przestrzeliłem gałąź, dodawał mi otuchy.
— Zniszczył całą gałąź doszczętnie! — ryczał prayerman. Ludzie, usuńcie się! Tym, którzy stoją za nim, grozi niebezpieczeństwo. Gotów jeszcze strzelić sobie w łokieć!
Gorące brawa były wdzięczną odpowiedzią na te kpiny.
Nabijając karabin, zauważyłem, że młody Stiller ma nieco zaniepokojony wyraz twarzy. Zawołałem więc głośno:
— Niech się pan nie martwi o te czterdzieści dolarów, mr. Stiller! Matka pańska może je panu wypłacić już teraz, gdyż wygram zakład z pewnością.

196