Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miałem wrażenie, że strzelanie po kimś, kto nie da ani jednego celnego strzału, uważałby za coś poniżającego.
— Zgoda! — rzekł. — Strzelam więc pierwszy. Rozstąpcie się, panowie! Zabawa się zaczyna!
Gapie, otaczający nas zwartą ławą, rozstąpili się, nie szczędząc mi w dalszym ciągu ironicznych uwag i przycinków. Zaklejono otwory obu tarcz, poczem przeciwnik mój zaczął się szykować do pierwszego strzału. Przyłożywszy broń do ramienia, opuścił nagle karabin i rzekł głośno, by go wszyscy obecni słyszeć mogli:
— Myladys and messurs! Nie wyobrażajcie sobie, że zrobię znowu 55 punktów. Wstydziłbym się dować mu tak wysoką cyfrę. Będę strzelał na chybi trafi. Uwaga!
Zrobił naprzód dziewięć — punktów, potem osiem, potem znowu dziewięć. Celując nieco staranniej, zestrzelił jedenastkę, a wkońcu dziesiątkę. W rezultacie zrobił 47 punktów.
— To niewiele, ale dla takiego gamonia więcej niż dosyć, — rzekł z uśmiechem. — Oto broń — strzelba, ha, ha, ha, strzelba prawdziwa i naboje!
Udałem, że nie słyszę słowa „gamoń“, i, chcąc się dobrze przyjrzeć broni przeciwnika, ująłem karabin za lufę, kolbą do góry. Publiczność odpowiedziała na tę wrzekomą niezaradność huraganem śmiechu, a Watter zawołał:
— Zakładam się o dziesięć, nie, o dwadzieścia dolarów, że w pięciu strzałach nie zrobi trzydziestu punktów! Kto przyjmie zakład?
Po chwili milczenia odezwał się młody Stiller:
— Stawiam dwadziścia! U kogo złożymy pieniądze? Może u mojej matki?
— Doskonale! — zawołał z uśmiechem Watter. — Przecież to i tak jedynie depozyt na chwil kilka!

195