Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ter; obudziły tak wilkie zainteresowanie, że w przeciągu jednego dnia nie można ich było zakończyć.
Byłem świadkiem setek zawodów strzeleckich, w których brali udział wprawni strzelcy Dzikiego Zachodu, i nieraz sam strzelałem przy tego rodzaju okazjach; nie chciałem więc psuć sobie do reszty i tak nienadzwyczajnego humoru oglądaniem bezmyślnej pukaniny. Ale panią Stiller ogarnęła nagła ciekawość, wiec, nolens volens, postanowiłem powiększyć grono widzów.
Główne strzelanie premiowe, odłożone z wczoraj dziś już się odbyło. Trwało przeszło godzinę i skończyło się niespodziewanem zwycięstwem Wattera nad tutejszą kompanją strzelców.
Zdawało się, że jak zawsze, po głównem strzelaniu napięcie minie i ludzie zaczną się rozchodzić do domów, tymczasem Watter, podniecony sukcesem, wpadł na pomysł podwyższenia nagrody z pięćdziesięciu dolarów na sto, oraz ogłosił nagrodę w wysokości stu dolarów za pięć celnych strzałów. Żaden ze strzelców nie miał wiary w siebie, żaden też nie chciał ryzykować tak wielkiej sumy przeciw dotychczasowemu zwycięzcy. Nagle, ku ogólnemu zdumieniu, zgłosił się prayerman i oświadczył, że zakład przyjmuje. Fakt, że skromny sprzedawca dewocjonaliów podejmuje walkę z westmanem, i ryzykuj sto dolarów, wywołał niesłychane poruszenie. Co do mnie, byłem pewien, że najbardziej zaskoczy to i zdziwi samego Wattera. Sprawa zaczęła mnie teraz interesować. Gdyśmy doszli do strzelnicy, ogłoszono właśnie donośnym głosem warunki. Każdy z zakładających się miał dać ze swego karabinu pięć strzałów.
Odległość strzału wynosiła, według mego zdania, sto dwadzieścia kroków; celny strzał był więc dziecinną zabawką. Zwracała tylko uwagę okoliczność, że każdy z rywali mu-

189