Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie mogę nic mówić, gdyż nie znam się na tem zupełnie. Jestem jednak głęboko przekonana, że to, co pan uważa za słuszne i wskazane, jest niem istotnie, choć pamiętam, iż mąż mój nigdy sam nie udawał się na wyprawy.
— To zupełnie co innego. Chodziło przecież wyłącznie o futra i o handel z Indianami. Potrzebował ludzi dla transportu skór. Cel naszych wypraw jest zupełnie inny, a gdy jeszcze chodzi o to, by drogą podstępu osiągnąć coś, co przy stosowaniu otwartego gwałtu wymagałoby wielkich ofiar, musimy działać z ukrycia, co byłoby zupełnie niemożliwe, gdyby nam towarzyszył liczniejszy orszak. No, czas upływa. Jeżeli pani pozwoli, udam się do pracy.
— Zamierza pan pracować całą noc?
— Tak.
— Czy to nie zanadto męczące?
— Dla mnie nie. Przyzwyczaiłem się nie sypiać całemi nocami. Natura moja jakoś się z tem godzi, a gdy sprawa idzie opornie, zmuszam się do tego.
— Czy mam telegrafować do St. Louis.
— Nie. Zaczekajmy z tem do powrotu Winnetou. Zobaczymy, co na to wszystko powie.
— Jestem przekonana, że nie będzie miał serca odmówić.
— No, no! Człowiek nie powinien tak ślepo wierzyć w spełnienie swych życzeń.
— Pan tylko udaje! Jestem przekonana, że się pan wstawi za mną u wodza Apaczów. Czuję to i poznaję po pańskiej minie.
— Ostrzegam panią, niech się pani nie da zmylić swemu sercu ani sprytowi. Czy mogę liczyć na to, że pani zachowa w dyskrecji fakt wizyty Old Shatterhanda?
— Jeżeli taka jest pańska wola, zgoda. Ale gdybym szła za głosem serca, opowiedziałabym wszystkim, żeś był

174