Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak.
— Spotykał go pan?
— Bardzo często. Bywa! zwykle w towarzystwie swego nieodłącznego Old Shatterhanda. Z Old Firehandem jestem nawet na ty.
— No, no! — Jeżeli sprawy tak się przedstawiają, to istotnie popełniłem wielkie przestępstwo, naprzykrzając się swojemi radami. Szkoda, że mi pan tego nie powiedział przedtem. Czy ci dwaj mężowie są naprawdę tak niezrównanymi westmanami, jak się to powszechnie opowiada?
— Niezrównanymi? Hm, hm! — mruknął uśmiechając się błogo. — Znam pewne osoby, albo, ściślej mówiąc, pewną osobę, która może spokojnie wytrzymać porównanie z nimi; oczywiście, jest to wyjątek.
— Dałbym wiele za okazję ujrzenia tej osoby.
— Wyobrażam sobie, bo to rozkosz prawdziwa oglądać tych ludzi własnemi oczami! Winnetou to prawdziwy olbrzym, który mógłby się ze względu na wzrost pokazywać w cyrku. A Old Shatterhand jest jeszcze większy od niego.
— Naprawdę?
— Tak. Old Shatterhand jest dwa razy szerszy w barach, niż pan, i półtorej głowy wyższy od pana.
Godflack! Więc sama postać jest nielada atrakcją!
— Tak. Niech pan doda niesłychaną siłę, dzięki której może stanąć do walki z bykiem, zręczność, którą się — z wyjątkiem osoby, o której mówiłem przed chwilą, — nikt poszczycić nie może, i spryt niesłychany, a będzie pan miał obraz Old Shatterhanda, który jest przeciwieństwem tego, czem pan jest i co pan potrafi!
— Pańska przyjaźń z Old Shatterhandem i Winnetou budzi we mnie coś w rodzaju zazdrości.

148