Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Proszę bardzo! Przypuszczenie pańskie, że mnie tu obrabują i zamordują, jest również niesłychanym wybrykiem wyobraźni.
— Nie mówiłem ani słowa o morderstwie i rabunku. Powiedziałem tylko, że może pana spotkać los kompana, o ile pan nie będzie ostrożny. Nie musi to być ani morderstwo, ani rabunek, lecz zwykła kradzież.
— Strachy na lachy! Potrafię dać sobie ze złodziejami radę! Złoto leży w skrzyni. Zamknąłem ją dobrze, ponadto przyśrubowałem do podłogi.
— Gdzie stoi skrzynia?
— W pokoju, w którym mieszkam. Chciałbym zobaczyć złodzieja, któryby się nie przeląkł mej strzelby, noża i rewolweru, i odważył się opróżnić skrzynię, lub ją odśrubować.
— Pan nie opuszcza pokoju?
— Ależ przeciwnie!
— A więc?
Pshaw! Skrzynia jest zamknięta; klucz mam w kieszeni.
— Powiadam również, pshaw! Tego, co się nie da osiągnąć przy pomocy siły, można czasami dopiąć podstępem. Ale nie chcę panu niczego narzucać. Niechaj każdy dba o siebie; nuggety są przecież pańską własnością.
— Racja! Cieszy mnie, że pan znowu mówi rozsądnie. To przecież niesłychana farsa: mysz daje rady lwu, jak ugryźć tygrysa, który nawet niema odwagi podejść do króla zwierząt! Niechże się pan zastanowi, do kogo przemawiasz, niechże pan przyjmie do wiadomości, że nawet Winnetou nie śmiał nigdy obciążać mnie swojemi radami!
— Winnetou? Pan go zna?
— Jeszcze jak!
— Osobiście?

147