Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, tak, dobrze pan słyszał!
— Pan ma chyba wodę w głowie?!
— Nie wiem; nie zaglądałem do niej.
— Albo raczej musi się tam znajdować przeraźliwa próżnia bez wody i bez powietrza! Jakże pan wpadł na cen szalony domysł? Przecież sprawia pan wrażenie człowieka dosyć rozsądnego. Jeżeli to głupi żart, wypraszam sobie podobną zabawę, mój panie!
— Jeżeli można mówić o „wypraszaniu“, to raczej ja powinienem sobie wyprośić nazywanie mnie półgłówkiem i wariatem. Właśnie ci, ludzie, którzy, jak się pan raczył wyrazić, „tkwią po uszy w kałamarzu“, mają mózg inny, niż szaraczkowie, którzy, poczuwszy zapach dymu, idącego od sąsiedniego ogniska, nie pomyślą o tem, że sąsiedzi czują również zapach, idącego od ich ogniska.
— No, wygląda to tak, jakgdyby pan chciał mnie pouczać!
— Niech sobie pan moje uwagi tłumaczy, jak się panu podoba. Jeżeli pogoń jest wpobliżu, jeżeli się ją widzi zdaleka, nie wolno palić ogniska; jest to jasne jak słońce, nawet dla greenhorna, jak się pan wyraził. Gdyście poczuli zapach dymu, idący od ogniska, które zapalili wasi prześladowcy, dając tem dowód, że nie są zbyt doświadczonymi westmanami, trzeba było wpakować nos w krzaki. Zobaczylibyście w nich dwóch ludzi, którzy was szpiegowali, zanim zdążyliście jeszcze zauważyć obce ognisko; wywiadowcy ci byli świadkami losowania i słyszeli waszą rozmowę, w której ustaliliście, że jeden ruszy wodą, drugi lądem, i że się macie spotkać w tym hotelu. Zorientowawszy się, że kompan wasz przewozi większą część złota, ruszyli za nim; pana zostawili chwilowo w spokoju, odkładając rozprawę na chwilę spotkania w Weston. Tak sprawy wyglądają, nie inaczej.

144