Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ze względu na zawody strzeleckie? — zapytałem.
— No tak. Byłem na placu, gdy się tylko pukanina rozpoczęła. Paru strzelców, którzy udawali wielkich; uśmiałem się z nich porządnie i założyłem się, że ich pobijemy w zawodach. A więc jutro! Musi pan zobaczyć. Przyniesie mi to kupę dolarów! Prawdę mówiąc, nie bardzo mi to potrzebne, gdyż i Welley, i ja mamy dosyć pieniędzy. Jak się panu zdaje, ile mamy razem.
— Nie mam pojęcia.
— Racja! Pan nawet liczyć wielkich sum nie potrafi. Jesteśmy bogaci, bardzo bogaci, mamy moc nuggetów. Pan chyba wie, co oznacza słowo „nugget“?
Yes!
— Ale z pewnością nigdy w życiu nie widział pan nuggeta! Zaraz panu pokażę — oto jest.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść złotych bryłek: jedne z nich były wielkości grochu, inne dochodziły do rozmiaru orzecha laskowego. Nie wątpiłem ani na chwilę, że mój nieostrożny towarzysz nosi te monety tylko poto, by menu imponować nowym znajomym. Potrząsnął niemi i ciągnął dalej:
— Czy pan może sobie wyobrazić, jaką gotówkę to reprezentuje? No!
— Pięć dolarów — odparłem, choć wiedziałem doskonale że wartość nuggetów dochodzi do sumy jakichś dwudziestu pięciu.
— Pięć dolarów! — rzekł nieznajomy z uśmiechem. — Pan jest pięciokrotnie szalony, mr. Mayer! Nie oddałbym nuggetów nawet za trzydzieści dolarów. A teraz niech pan słucha!
Pochylił się nad stołem i zaczął mówić szeptem z niesłychanie poważną miną:
— Mam jakieś pół centnara takich nuggetów. Określę to panu w walucie: wartość moich nuggetów przekracza sumę czternastu tysięcy dolarów. Rozumie mnie pan?

137