Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Do kroku, — przerwała — którego pan wolałby nie zrobić? To nieprawda! Jeżeli pan może tak twierdzić, jest to dowód, że pan nie zna samego siebie. Wiem doskonale, że pan sam był biedakiem, i że nie miał pan na zapłacenie gospody. Ktoś, kto w tego rodzaju sytuacji oddał wszystko biedniejszym od siebie, nie może żałować swego postępku. Przeciwnie, jestem przekonana, że człowiek taki pozostanie na zawsze litościwym, gdyż ma największy skarb na świecie: dobroć serca. Zanim nadejdzie mój syn, powiem panu jeszcze, że mogłabym zwrócić pieniądze, otrzymane wtedy od pana, ale nie uczynię tego, tak ze względu na pańską osobę, jak i na moją własną. Dar ucznia, który potrafił poświęcić cały swój majątek na ołtarzu miłosierdzia, nie może spaść do poziomu zwykłej procentowej pożyczki. Powinien pozostać ofiarą, którą zwróci kiedyś Bóg, najsprawiedliwszy płatnik świata. Może uczynił to już, skoro z ucznia, który swego czasu ostatni grosz oddał żonie posłańca, wyrósł szczęśliwy poszukiwacz bogactwa nietylko w złocie i w srebrze. Poza pieniędzmi, dzięki którym mogłam się wraz z synem dostać do Bremy, otrzymałam od pana dar stokroć droższy, którego nie można kupić za złoto całego świata; pan wyratował mnie ze zwątpienia. Pod wpływem nieszczęść, które zburzyły nasz dobrobyt i zniszczyły nasz spokój, straciliśmy wiarę w Boga. Był to uszczerbek znacznie większy, aniżeli straty doczesne. Przymierając głodem, marznąc do szpiku kości, szliśmy od wioski do wioski, i wyciągaliśmy ręce po jałmużnę. Im dłużej trwała wędrówka, tem bardzej upadaliśmy na ciele i na duchu. Nagle na wszystkie te cierpienia ciała i duszy padł blask pociechy w Falkenau, i Bóg przemówił do nas z nieba.
Stanęła obok mnie z płonącmi policzkami, ze lśnieniem w oczach. Jak wtedy, w młynie, wzrok jej błąkał się i teraz gdzieś w zaświatach, ale jakże inny miał wyraz! Spojrzenie

126