Na zapytanie moje, czy mogę mówić z panią Stiller, odpowiedziała pytaniem, kim jestem i czego chcę. Odpowiedziałem, że nazywam się Mayer, i oświadczyłem, że chciałbym zamienić z panią kilka słów.
— Niech pan wejdzie, zaraz przyjdę, — rzekła, wracając do rozpoczętej pracy.
W korytarzu znajdowało się dwoje drzwi: lewe były zamknięte na klucz, więc wszedłem przez prawe i znalazłem się w pokoiku, który mnie bardzo zainteresował; był bowiem cały zawieszony bronią i indjańskiemi trofeami. Nie miałem czasu na dokładne przyjrzenie się wszystkiemu, gdyż kobieta, z którą rozmawiałem w ogrodzie, weszła po krótkiej chwali i, wskazując mi krzesło, rzekła:
— Jestem Stiller. Czem mogę panu służyć, panie Mayer?
Zdjęła z głowy chustę i odłożyła ją nabok; zobaczywszy jej oblicze, oniemiałem ze zdziwienia.
— Proszę, niech pan mówi! — rzekła.
Czy to możliwe, czy to prawda? A może to złudzenie, może to tylko niesłychane podobieństwo? Teraz zrozumiałem, dlaczego ta kobieta przechowywała mój wiersz: przecież był dla niej wspomnieniem najsmutniejszych dni przeszłości!...
— Chciał się pan czegoś dowiedzieć? — zapytała, widząc, że milczę.
— Tak — odparłem. — Teraz, oczywiście, gdym panią zobaczył, będę o co innego pytał. Proszę bardzo nie brać mi tego za złe.
— Niechże pan mówi! — rzekła, patrząc na mnie badawczo. Twarz nabrała przytem dziwnego wyrazu. Nie mogłem określić, czy był to wyraz troski, czy chęć wywołania z przeszłości jakiegoś zamglonego obrazu.
— Czy nie zdaje się pani, żeśmy się już kiedyś widzieli? — zapytałem.
Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/130
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
122