Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chcąc zataić, kim jestem, i wiedząc, że imię Old Shatterhnada jest tu również znane, wymyśliłem na poczekaniu nazwisko podobne do swego, i odparłem:
— Mam dziwne nazwisko, którego pan na pewno nigdy nie słyszał. Nazywam się Mayer.
— Mayer? — zawołał tamten, śmiejąc się na całe gardło. — Rzeczywiście, rzadkość nad rzadkościami! Mimo to znam je, bo się sam tak samo nazywam. Czy pan dowiadywał się o rodzinę Stellerów w jakimś specjalnym zamiarze?
— Tak. Chodziło mi o wiersz, napisany przed laty. Ten, który go tak długo przechowywał, musiał się nim specjalnie interesować; nic więc dziwnego, że mnie osoba pani Stiller zajęła.
— Niechże ją pan odwiedzi. Nie udziela się wprawdzie nikomu, tak samo jak jej mąż, ale jestem przekonany, że nie będzie wobec pana nieuprzejma.
— Słyszałem również o młodym Stillerze.
— Tak. Jak już mówiłem, kształcił się na lawyera — adwokata, ale nie praktykuje. Siedzi całemi dniami wśród stosów książek, jak gdyby się ich chciał nauczyć napamięć. Bardzo z niego miły młodzieniec.
Zastanawiało mnie, w jaki sposób pani Stiller otrzymała mój wiersz. Była Niemką z północnej Ameryki. Czyżby pochodziła z mej ojczyzny? Przywiozła wiersz z sobą, czy też ktoś z za oceanu przysłał go jej? Nie przypuszczałem, by przechowywała go ze względu na poetyckie walory; przeciwnie, zdawało mi się, że grają tu rolę inne przyczyny, budzące moją ciekawość. Tak czy inaczej, udałem się w kierunku mieszkania Stillerów.
Piękny domek otoczony był ogrodem, w którym jakaś kobieta ścinała róże herbaciane. Ze względu na słońce miała na głowie chustkę, tak, że rysy twarzy trudno było rozróżnić.

121