Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ca. Płaci tym ludziom nie za przepracowany czas, lecz od sztuki; mam wrażenie, że nie robi złych interesów, gdyż stale dostarcza do St. Louis moc futer. Strzelcy starają się dostać do niego, Indjanie mają przed nim respekt. Tak przynajmniej przypuszczać należy na podstawie faktu, że nadali mu przydomek wojenny, czego nie robią nigdy w stosunku do białych ludzi.
— Zna pan ten przydomek?
— Owszem: Nana-po. Nie wiem jednak, co to znaczy i jaki to język.
— Naprawdę? Stiller nie zdradził tego nikomu?
— Nie. Żyje samotnie, jest zresztą z natury milczący; mam przytem wrażenie, że go o to nikt nigdy nie pytał.
— Przydomek ten jest skrótem słowa nana-po-patnitsch“, i należy do dialektu plemion Utahów i Szoszonów, które są ze sobą spokrewnione. Znaczy mniej więcej: „mój starszy brat“, i jest wśród Indjan przydomkiem zaszczytnym. Utahowie zamieszkują okolice niebogate w zwierzęta, których futra mogą przedstawić wartość kupiecką; przypuszczam więc, że przydomek nadali mu Szoszoni. Zapewne żyje z nimi na przyjacielskiej stopie i zasłużył sobie przez swe czyny na ich szacunek. Gdyby tak nie było, nie nazwaliby go bratem, i to w dodatku starszym. Jestem przekonany, że mieszkańcy Weston mogą być dumni ze swego współobywatela.
— Nie mieliśmy o tem pojęcia — rzekł gospodarz, patrząc na mnie ze zdumieniem. — Ale pan posiada niesłychanie rozległe wiadomości! Nie jest pan westmanem, gdyż westmani nie potrafią poruszać się w ubraniu miejskiem tak swobodnie i zgrabnie, jak pan, a jednak pan zna zwyczaje Indjan, i pisze pan wiersze. Zapewne należy pan do ludzi nauki?
— Ma pan rację; jestem człowiekiem pióra.
— Niech mi pan wybaczy, że zapytam o nazwisko.

120