Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pshaw! Tej kanalii nie wpadnie nawet do głowy podobne żądanie.
— A więc pan jest naprawdę autorem tego wiersza?
— Tak.
— Dziwne! Powiedział przecież... hm! To bardzo pobożny i czcigodny człowiek.
Nie ulegało wątpliwości, że gospodarz ma do pobożnego i czcigodnego prayermana więcej zaufania, niż do mnie. Nie czułem wcale ochoty do wyprowadzania go z błędu; pomijając milczeniem osobę prayermana, zapytałem.
— Pan zna panią Stiller, o której była mowa?
— Owszem.
— Czy to Niemka?
— Mam wrażenie, że pochodzi z niemieckiej Austrji. Naogół nie często stykam się z tymi ludźmi.
— Żyją samotnie?
— Bardzo! Mąż jest dostawcą futer dla wielkiej firmy w St. Louis, i bywa w domu najwyżej dwa, trzy miesiące w ciągu roku. Wtedy wypoczywa, poświęca cały wolny czas żonie i synowi, tak, że mało się go widuje. Przypuszczam, że pan, jako człowiek pracujący w literaturze, niebardzo orientuje się w dzisiejszych koniunkturach handlu skór i futer; niech to panu w każdym razie wystarczy, że nie jest to już dziś ze względu na coraz większy brak zwierza taki świetny interes, jak dawniej. Strzelec, który chce żyć z handlu futrami, musi teraz ryzykować znacznie więcej, niż dawniej; musi zapuszczać się w najbardziej niebezpieczne okolice Rocky-Mountains. Można tam wprawdzie obłowić się porządnie, ale trudno uniknąć niebezpiecznych spotkań z Indsmanami. Niejeden nie powrócił z tamtych stron, jednak Stiller ma dotychczas szczęście. Nigdy nie idzie w góry sam. Co roku werbuje kompanję strzelców i zastawiaczy sideł, stając na jej czele jako dowódz-

119