Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Będzie pan za to musiał zapłacić, gdyż zabiera pan to gwałtem! Przecież jest sprawiedliwość na świecie, a wiec i tu, na Zachodzie!
— Tak, tu na Zachodzie również! Dowiodłem to, i jestem gotów przedstawić dalsze dowody. No tak, chwilowo jesteśmy gotowi. Nie radzę, byśmy się mieli jeszcze spotkać w podobnej sytuacji. Ludzie nie zawsze wychodzą cało z tych objęć, tak jak się to tobie udało, obłudny dewocie!
Puściwszy go, wziąłem druki i zaniosłem do kuchni, gdzie sam je spaliłem. Gdym wszedł do pokoju, prayermana już nie było.
— Poszedł do swego pokoju — rzekł gospodarz z ubolewaniem, obrzucając mnie napół badawczem, napół niezadowolonem spojrzeniem. — Mój Boże, tak szybko, tak niespodzianie! Mówił pan zrazu tak uprzejmie, i nagle to uderzenie w twarz papierami, te rzęsiste policzki, to kopnięcie w brzuch, chwycenie za kark! Wszystko odbyło się w jakiemś zawrotnem tempie. Nie, czegoś podobnego nie widziałem nigdy w życiu! Załatwił pan wszystko w mgnieniu oka!
— Ja również nie widziałem czegoś podobnego! — rzekł kelner. — Cała historja trwała dwie minuty, jakgdyby w szystko było uplanowane i wystudiowane. Gdy pan opisywał mi wzrost i postać Old Shatterhanda, powiedziałem, że wyobrażałem sobie, iż jest wyższy od pana. Mój głos wewnętrzny teraz mi mówi, mylordzie, że tego potężnego chwytu za kark nauczył się pan od niego. Przecież przeciętny zapaśnik traci przy tym chwycie oddech!
— Ma pan rację — odparłem.
— Spalił pan naprawdę wszystkie wiersze? — spytał gospodarz.
— Wszystkie — odpowiedziałem.
— A więc będzie pan musiał zapłacić!

118