Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zbladła, po chwili odparła dźwięcznym głosem:
— Przyznaję, że twarz pańska nie jest mi obca. Zapewne spotkaliśmy się kiedyś przelotnie w Ameryce.
— Nie, nie w Ameryce, daleko, daleko za oceanem. Jeżeli się nie mylę, nie nosiła pani wtedy nazwiska Stiller. Nazywano panią Elizą Wagner.
Z bladej twarzy pani Stiller ustąpiły ostatnie cienie rumieńców; opadła na krzesło, załamała ręce i, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem, westchnęła:
— Mój Boże! A więc przeszłość żyje ciągle, nie zginęła, nie została skreślona. Dlaczego okrutny los przesiaduje mnie aż tutaj, na granicy Dalekiego Zachodu? Czyż mało cierpieliśmy? Czy naprawdę zasłużyliśmy na to, by upiór przeszłości wstawał znów z grobu?
Przerwałem jej:
— Błagam panią, niech pani nie rozpacza! Przyszedłem tu w najbardziej przyjaznych zamiarach. Zapewniam, że widziałem panią dwa razy w życiu, że spotkania nasze trwały niesłychanie krótko i nie znam wcale stosunków, wśród których pani żyje.
— Ach! — westchnęła z ulgą. — Więc pan nie ma wobec mnie złych zamiarów? Tak się przestraszyłam! Niech mi pan powie, gdzie mnie pan widział.
— Nic dziwnego, że mnie pani nie poznaje. Od naszego spotkania minęły lata; byłem w tedy młodziutkim chłopcem. Właściwie, nie mam powodu niepokoić pani w jej domu, oświadczam jednak, że zawsze z wielką radością i miłością panią wspominam. Gdy dziś była mowa o pani, nie miałem pojęcia, że pani Stiller jest panią Wagner, której życzyłem zawsze i życzę wszystkiego najlepszego.
Rumieńce wróciły znowu na jej policzki, oczy odzyskały blask naturalny. Wstając z krzesła, zapytała:

123