Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, ale jadłem z nim razem i piłem, goliłem się w jego towarzystwie, pisałem przy tym samym stole co on, wychodziłem z nim, nawet używałem tej samej miski, mydła i ręcznika co i on.
— Co słyszę, mylordzie! Ależ to serdeczne, intymne stosunki! Zazdroszczę ich panu.
Wstał, znowu złożył ukłon i ciągnął dalej:
— Mam nadzieję, że pan będzie łaskaw opowiedzieć mi o nim coś więcej. Cieszę się bardzo, że pan tu zamierza zamieszkać; będę dumny z obsługiwania człowieka, który jest tak bliskim znajomym Old Shatterhanda. Ma się pan z nim może znowu spotkać?
— Tak.
— Kiedyż to?
— Pierwszy będę miał wiadomość o jego powrocie do St. Joseph.
— Do tego czasu zostaje pan tutaj?
— Tak.
— W takim razie musi pan obiecać, że mnie pan do niego zaprowadzi. Dobrze, mylordzie?
— Hm. Old Shatterhand nie lubi nowych znajomości. Słyszałem, że postanowił odbyć podróż tylko w towarzystwie Winnetou.
— Musi zmienić decyzję po rozmowie ze mną. A więc przedstawi mnie pan?
— Nie wiem, czy będzie z tego zadowolony. Słyszałem, że pan chciałby mu towarzyszyć; otóż zwracam pańską uwagę, że Old Shatterhand nie lubi roli przewodnika.
— Co też pan sobie wyobraża, mylordzie! Wiem doskonale, co mam o nim myśleć. Jako westman wiem, że setki zasłużonych westmanów uważałyby za największy zaszczyt samą możliwość przyłączenia się do niego i Winnetou

106