Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Old Shatterhand nie zechce z panem jechać. Wiadomo przecież, że przebywa najchętniej sam na sam z Winnetou, i unika towarzystwa innych ludzi. Wyjątki robi jedynie dla ludzi z przydomkiem.
— Więc zrobi i w tym wypadku wyjątek.
— Dla pana, który nie jesteś wcale westmanem?
— Tak.
— Wątpię!
— Mój głos wewnętrzny znowu się odzywa i szepce mi do ucha, że Old Shatterhand odstąpi w tym wypadku od zasady.
— Nie wierzę. Przepowiadam, że podróż pańska do St. Joseph będzie daremna. Nie rozumiem, jak można się tak upierać przy tym szaleńczym zamyśle. Przecież u mnie ma pan dobre życie i zarobki. Jeżeli wszystko pójdzie normalną koleją, będzie pan mógł wkrótce pomyśleć o usamodzielnieniu się.
Kelner ukłonił się dwa razy i odparł:
— Mam zaszczyt oświadczyć, że uważam swą posadę za świetną, i że nie zrezygnowałbym z niej, gdyby powołanie nie zmuszało mnie do wędrówki na Zachód.
— E, co tam powołanie! — rzekł gospodarz niechętnie.
— Mylordzie, proszę bardzo, niech pan nie lekceważy tej rzeczy! Gdy człowiek czuje w sobie jakieś powołanie, jak ja je czuję, wypełnia go ono całego; zmusza go do działania. Nieraz miałem zaszczyt mówienia z panem o tem, niestety, bez rezultatu.
— O tym rezultacie niech pan nawet nie marzy! Powitarzam panu po raz setny, że w Weston czeka pana wspaniała, przyszłość. Jest pan młodzieńcem oczytanym, sprytnym, oszczędnym — miasto nasze rozwija się wspaniale. W niedługim czasie będzie pan mógł zacząć pracować na własną rękę.

102