Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie słyszałem jeszcze, by kelner tytułował swego pryncypała mylordem. Czy to zwyczaj w tym domu, czy też przesadna grzeczność kelnera-karzełka — oto pytanie, które mnie zajęło.
— Urlop? Dziś? — rzekł gospodarz. — Zwarjował pan! Urlop? Przecież strzelcy obchodzą dziś swe święto i urządzają wieczerzę z tańcami!
— Przykro mi bardzo, mylordzie, — rzekł mały z głębokim, pełnym ubolewania ukłonem, ale gotów jestem ponieść dla pana każdą ofiarę z wyjątkiem tej właśnie. Muszę z nim pomówić.
— Z kim?
— Z Old Shatterhandem.
— Co? Jak? — zawołał gospodarz. — Old Shatterhand jest w Weston?
— Nie, w St. Joseph.
— Skądże pan to wie?
— Niech pan przeczyta gazetę! Przybył przed kilkoma dniami; jutro ukaże się w dodatku jego artykuł.
Ach, sprytny wydawca pisma reklamuje już mój artykuł, by sprzedać jak najwięcej egzemplarzy! Jak wiadomo, pisma amerykańskie liczą przeważnie na kolportaż uliczny, a nie na abonentów.
— I dlatego chce pan jechać do St. Joseph?
— Tak.
— Wiadomo panu, gdzie mieszka?
— Nie, ale się dowiem.
— Nie dowie się pan.
— Dlaczego?
— Nie będzie się pan wcale dowiadywał; nie mogę panu dziś pozwolić na wyjazd do St. Joseph.
Kelner znowu się skłonił nisko i rzekł:

100