Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy nie każesz mi rąk rozwiązać, o szejku?
— Czy chcesz tylko zastrzelić lwa?
— Tak.
— Przysięgnij! Jesteś hadżi; złóż przysięgę na świętą wodę Cem-cem, którą masz w kieszeni.
— Przysięgam!
— Rozwiążcie mu ręce!
Teraz byłem wolny. Reszta broni leżała w namiocie szejka, a przed namiotem stał mój koń. Nie miałem już żadnej obawy.
Było to o tej porze, kiedy lew najchętniej czai się wpobliżu trzód, mianowicie tuż przed świtem. Dotknąłem się pasa, by się upewnić, czy miałem jeszcze przy sobie ładownicę, a potem podszedłem aż do pierwszego namiotu. Tu stanąłem na chwilę, aby przyzwyczaić wzrok do ciemności. Przed sobą i po obu stronach ujrzałem kilka wielbłądów i wiele owiec, które zbiły się trwożnie w kupę. Psy, które zwykle stróżowały przy tych zwierzętach, uciekły i ukryły się w namiotach lub poza niemi.
Położyłem się na ziemi i podkradałem się cicho i powoli naprzód. Wiedziałem, że poczuję lwa węchem wprzódy, zanim zdołam go dojrzeć w ciemności. Wtem — — jak gdyby ziemia podemną zadrżała — rozległ się ryk tego głosu niedaleko mnie z boku, a w kilka chwil potem usłyszałem głuchy łoskot, jak gdyby się jakieś dwa ciężkie ciała zderzyły — cichy jęk, trzaskanie i chrzęst łamiących się kości — i oto, o dwadzieścia kroków przede mną zabłysły rozognione oczy — znałem już to zielonkowate mieniące się światło. Podniosłem strzelbę, mimo ciemności wymierzyłem, jak mogłem, i strzeliłem.
W powietrzu rozległ się przeraźliwy ryk. Błysk mego strzału pokazał lwu jego wroga; i ja go widziałem, jak leżał na grzbiecie wielbłąda i miażdżył mu zębami szyjne kręgi. Czy go trafiłem? — Jakiś wielki, ciemny przedmiot przeleciał przez powietrze i znalazł się tuż przede mną na ziemi, najdalej o jakie trzy kroki. Światełka znów zamigotały. Albo skok był źle obliczony, albo zwierzę było już ranne. Złożyłem się powtórnie na klęczkach i strzeliłem po raz drugi i ostatni, nie w środek między oczy, ale wprost w jedno oko. Potem