tłustych, przedwcześnie starych dzieci orjentalnych, jakie szczególnie często widzi się u Turków. Ali bej zapytał mnie, gdzie chcemy jeść, czy w małej komnacie, czy tu w mieszkaniu kobiecem, a ja zdecydowałem się natychmiast na to drugie. Małemu „czcicielowi djabła“ musiało u mnie dość się podobać. Przypatrywał mi się figlarnie swojemi ciemnemi oczkami, grzebał mi w brodzie, wywijał ochoczo rękami i nogami, paplał, od czasu do czasu rzucając jakieś słowo, którego ani on, ani ja nie rozumiałem. W znajomości języka kurdyjskiego staliśmy na jednym i tym samym stopniu. Nie oddałem go też z rąk przez czas jedzenia, a matka wynagrodziła mi to w ten sposób, że wybierała dla mnie najlepsze kąski, a po jedzeniu pokazała mi swój ogród.
Najlepiej smakował mi kursz, potrawa sporządzona ze śmietany, pieczonej w piecu, a posypanej cukrem i oblanej miodem. W ogrodzie podobał mi się najwięcej ów płomienno-czerwony kwiat, rosnący na gałęziach drzewa jeden przy drugim. Arabowie zowią go bint el onzul — córka konsula.
Następnie przyszedł Ali bej po mnie, aby mi pokazać moją komnatę. Znajdowała się na platformie dachu tak, że mogłem z niej napawać się najrozkoszniejszym widokiem. Wszedłszy, ujrzałem na niskim stole gruby zeszyt.
— Książka Pira — objaśnił Ali, widząc moje pytające spojrzenie.
Chwyciłem ją w tej chwili i usiadłem na dywanie. Bej wyszedł, uśmiechając się, aby mi nie przeszkadzać w studjowaniu tej cennej zdobyczy. Zeszyt zapisany był pismem persko-arabskiem, a zawierał pokaźny zbiór słów i zwrotów z kilku narzeczy kurdyjskich. Zauważyłem wnet, że nie przyjdzie mi to z trudnością porozumieć się w języku kurdyjskim, skoro tylko uda mi się rozejrzeć w fonetycznem znaczeniu liter. Tu zależało wszystko od praktyki; postanowiłem więc mój pobyt tutaj w tym kierunku właśnie wyzyskać.
Tymczasem zapadł wieczór. Z dołu z nad strumienia, gdzie dziewczęta wodę nabierały, a kilku chłopców im dopomagało, zabrzmiał następujący śpiew:
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/203
Wygląd
Ta strona została skorygowana.