Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

życie mordercy. Masz więc z nim sprawę, ale postaraj się, aby ten „ojciec zwycięzców“ nie właził mi już nigdy w drogę, bo inaczej załatwię z nim rachunki raz na zawsze!
— Zihdi, teraz mówisz mądrze. Pomówię z Omarem, aby się zrzekł zemsty; ty zaś bądź moim gościem tak długo, jak długo ci się podoba.
Powstał i poszedł na podwórze.
Wiedziałem zgóry, że nic nie wskóra u Omara. Po pewnym czasie wrócił z miną ponurą i milczał nawet wtedy, gdy wniesiono usmażoną na rożnie baraninę, przyprawioną milutkiemi paluszkami „Róży z Kbilli“. Ja i Halef zajadaliśmy dzielnie smaczną pieczeń. Ledwie mi wekil powiedział, że Omarowi wyniosą jadło na podwórze, bo żadną miarą nie można go skłonić do opuszczenia więźnia — gdy nagle rozległ się na dworze głośny krzyk i wołanie:
— Breh, effendina, na pomoc!
Wołano mnie. Zerwałem się i wybiegłem na podwórze. Omar, powalony na ziemię, szamotał się zaciekle z żołnierzami; więźnia już nie było. Przy wyjściu zaś stał murzyn i śmiał się do mnie złośliwie, wyszczerzając zęby.
— Już daleko, zihdi… tam jedzie!
W trzech susach stanąłem przed domem i ujrzałem Abu en Nassra, znikającego wśród palm. Jechał na wielbłądzie, który miał widocznie tęgi krok. Domyśliłem się wszystkiego. Wekil nadarmo chodził na podwórze do Omara; chciał jednak ocalić Abu en Nassra; polecił więc murzynowi, aby miał wielbłąda w pogotowiu; żołnierzom rozkazał Omara potrzymać, a więźnia uwolnić. Otóż tych jedenastu dzielnych bohaterów odważyło się wreszcie pójść na jednego i zamach się udał.
Powodzenie to przypłacili oni jednak drogo. Omar nie szczędził noza, a gdy rozrzuciłem kupę szamocących się ciał, spostrzegłem, że kilku żołnierzy ociekało krwią.
— Uciekł, zihdi! — wykrztusił młody przewodnik, odchodząc prawie od zmysłów z wyczerpania i wściekłości.
— Widziałem.
— Gdzie?