Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Widziałem jego ślad, ścigałem go, a gdym go spotkał, przyznał mi się, że popełnił mord.
— Jeśli natrafiłeś na jego ślad, to wcale z tego nie wynika, że on jest mordercą; śladem swoim bowiem nikt jeszcze nie zabił człowieka. Nie zmyli mnie również i to, że przyznał się do zbrodni; on jest figlarz, kuszszakanin, chciał sobie zapewne zażartować z ciebie.
— Z morderstwem niema żartów!
— Ale z takim człowiekiem, jak ty! Nie sądzisz chyba także, że on zastrzelił Sadeka, przewodnika.
— Tak jest.
— A byłeś przy tem?
— Naturalnie.
— A widziałeś?
— Jak najdokładniej. Hadżi Halef Omar jest świadkiem.
— A zatem dobrze, zastrzelił go; czy chcesz rzeczywiście twierdzić dlatego, że on jest mordercą?
— Naturalnie.
— Zihdi, niech Allah oświeci twój umysł, a wnet pojmiesz, że człowiek nie powinien wnioskować!
— A więc?
— Widziałeś, że on zastrzelił przewodnika, więc wnioskujesz z tego, że on jest mordercą?
— To rozumie się samo przez się.
— Mylisz się! A może to była zemsta za przelanie krwi? Czy w kraju twoim niema zemsty za krew?
— Nie.
— Więc mówię ci, że kto się mści za czyjąś krew, nie jest nigdy mordercą. Niema sędziego, coby go potępił; tylko ci, do których należał nieboszczyk, mają prawo ścigać zabójcę.
— Ale Sadek nie obraził go!
— To być może, że szczep go obraził, do którego Sadek należał.
— I to nieprawda. Mówię ci, wekilu, że co do mnie, nie chciałbym nic mieć do czynienia z tym Abu en Nassrem, który właściwie nazywa się Hamd el Amazat, a przedtem miał zapewne nazwisko armeńskie, jeśli pozostawi mnie w spokoju. Ale on zabił przewodnika Sadeka, którego synem jest Omar ben Sadek, a jemu, jakeś mi to sam przed chwilą wytłumaczył, wolno godzić na