Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   49   —

— O biada! W takim razie może być źle ze mną.
— Czemu?
— Mibarek wezwał Aladżych, żeby się zaczaili i mnie zabili.
— Skąd wiesz o tem?
— Dowiedziała się o tem osoba, która wszystko podsłuchała pod chatą.
— I ty w to wierzysz?
— Zupełnie.
— To możliwe, ponieważ widziano te dwa potwory w naszej okolicy. Effendi, miej się na baczności! Trzydziestu takich, jak ty, nic nie poradzi przeciwko tym dwom Skipetarom. Jeśli cię złapią, przepadłeś. Ufaj mi, bo życzę ci dobrze.
— Przyjm moje podziękowanie za współczucie, ale ja się ich nie boję.
— Panie, nie chełp się!
— Nie, tego nie czynię, ale mam przy sobie opiekuna, na którego zdać się mogę całkowicie.
— Kto jest twym opiekunem?
— Ten mały hadżi, którego widziałeś.
Twarz mu się wydłużyła, podniósł brwi i odpowiedział:
— Ten? Ten kuc?
— Tak; ty go nie znasz.
— To prawda, że umie harapem wyśmienicie obracać, ale co zdziałasz karbaczem przeciw tak potężnym bohaterom!
— Ty sądzisz, że trzydziestu takich jak ja musi się bać tych dwu Srokaezów, a ja ci powiadam, że pięćdziesięciu takich drabów nic nie wskóra przeciw małemu hadżemu. Jestem pod jego strażą i czuję się zupełnie bezpiecznym. Wiem o tem dobrze.
— Skoro tak myślisz, to niema rady dla ciebie i jesteś zgubiony.
— O nie! Wiedz, że hadżi spożywa codziennie nie kartkę, lecz całą surę z Koranu. Dlatego nawet kula armatnia odbiłaby się od jego ciała Nie naruszy go ani