Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   28   —

ale tak cienki jak klinga sztyletu. Zygzakowaty wąż na długiej, wązkiej koronie był zupełnie wyraźny. Nie „świecił“ wprawdzie, ale błyszczał dość znacznie, fosforyzował.
— Czy mi wierzysz teraz? — spytała.
— Nie wątpiłem w twoje słowa bynajmniej. Tutaj za ciemno. Odwiedzę cię rano, aby przypatrzyć się temu ostowi. A teraz mów, co mi miałaś donieść.
— Coś bardzo złego. Więźniowie uciekli.
— Co? Na prawdę?
— Tak. Uciekli.
— Skąd wiesz o tem?
— Widziałam; słyszałam nawet, co mówili.
— Gdzież to?
— Tam na górze, przy chacie Mibareka.
— Zihdi! — rzekł Halef. — Spieszmy w tej chwili na górę. Zastrzelimy ich, bo nam się dobiorą do życia.
— Zaczekaj! Musimy wpierw wszystko zbadać. Powiedz mi Nebatio, ilu ich było?
— Trzech obcych, Mibarek i kodża basza.
— Co? Kodża basza był przy tem?
— Tak. To on sam ich wypuścił i otrzymał za to od Mibareka pięćset piastrów.
— Czy wiesz to pewnie?
— Słyszałam całkiem wyraźnie.
— Więc opowiedz wszystko, ale krótko! Nie mamy czasu do stracenia.
— Zabrałam króla chwastów i wracałam przez to miejsce otwarte. Wtem ujrzałam tam czterech mężczyzn, nadchodzących od strony miasta. Bałam się pokazać i wskoczyłam w kąt tam, gdzie chata przytyka do muru. Ci czterej mężczyźni chcieli wejść do chaty, ale drzwi zastali zamknięte. Trzech z nich nie znałam, ale czwarty był Mibarek. Mówili, że ich sędzia wypuścił i że zaraz nadejdzie, aby wziąć sobie za to pięćset piastrów. Zapłaciwszy, mieli odjechać, ale chcieli się wprzód na was zemścić. Jeden z nich powiedział, że ty pojedziesz w każ-