Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   281   —

jak się bronić przed nim. Halefie, gdy mnie napadnie, zostawcie go mnie samemu.
— Jak chcesz, zihdi — rzekł hadżi spokojnie.
Strome zbocza płaskowzgórza Jersely pokryte są lasem, sam zaś płaskowyż ma wspaniałe pastwiska i pola orne. Przebyliśmy pas drzew i wjechaliśmy na równinę, pokrytą krótką trawą, o cienkich źdźbłach. Czasem zarośla przerywały widok w dal.
Zobaczyliśmy ślady konia, przechodzące tu z lewej strony i skręcające w tym samym, co my, kierunku. Zatrzymałem się i przypatrzyłem, pochyliwszy się z siodła.
— Czego tu szukasz? — spytał krawiec.
— Chcę odgadnąć, kto tędy jechał — odrzekłem.
— Jak to poznasz?
— Swoim sposobem, którego ty oczywiście nie znasz. Widzę, że to był Miridit. Był tu przed kwadransem.
— Tego bezwarunkowo twierdzić nie możesz!
— O przeciwnie! Zdeptana trawa oznacza mi czas całkiem dokładnie. Jedźmy dalej!
Miałem teraz pilnować i śladów i krawca. Poznałem, że owładnął nim jakiś niepokój, a wzrok jego stał się niepewny i bystrzejszy zarazem. Patrzył to w prawo, to w lewo i wydało mi się, że szczególnie rzucał okiem na zarośla, które mijaliśmy właśnie.
Czyżby to miało powód ściśle określony? Badałem teraz pilniej zarośla i zauważyłem, że Miridit wydał krawcowi tajne polecenia.
Raz z prawej, to znów z lewej strony leżała jakaś złamana gałązka, oznaczając kierunek naszego marszu.
Umówili się o to i sądzili z pewnością, że powzięli plan ogromnie rozumny. Mogłem skorzystać z tego spostrzeżenia, nie wspominając o tem ani słowem; ale chciałem, żeby ten krawiec nie śmiał się z nas w duszy. Jak on przewidział napad, tak ja postanowiłem go przepowiedzieć.
Toteż kiedy dojechaliśmy do nowego znaku, powiedziałem do Halefa, wskazując na gałązkę:
— Hadżi, czy widzisz tę gałązkę złamaną?