Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   274   —

— Bywają, lecz tylko przez krótki czas, ponieważ prawo wyposażone jest tam w dostateczną moc, aby ich prędko unieszkodliwić.
— O chytrość czasem siłę przewyższa!
— W takim razie zwalcza się chytrość chytrością. U nas nie zdarza się zbrodniarz tak chytry, żeby jaki policyjny urzędnik nie był od niego chytrzejszy. Gdyby taki tu przybył, wynalazłby Szuta w krótkim czasie!
— Ba! Szut poznałby go prędzej, niż on Szuta. I co potem?
Wydawało się, że krawiec chciał słowom swym nadać jakieś szczególne znaczenie. Brzmiało to niemal jak szyderstwo. Może się pomyliłem?
— W takim razie tajny ajent byłby zgubiony — odparłem — ale inni zajęliby jego miejsce.
— Zniknęliby tak samo jak on. Wedle tutejszego stanu rzeczy nie można nic zrobić Szutowi. Najlepiej wcale o nim nie mówić. Przerwijmy więc naszą rozmowę. Mimo moje ubóstwo strach mnie zbiera, gdy o nim pomyślę. Zarabiam pieniądze na para i dużo nigdy nie składam. Musiałem jednak zebrać kilka piastrów dla cudotwórcy, który będzie mnie leczył. Gdyby na mnie ci zbóje napadli i zabrali owoce mej pracy, nie miałbym nawet za co lekarstwa kupić.
— Czy ten cudotwórca jest sławny?
— Szeroko i daleko.
— Więc i wieś twoja niezawodnie jest znana?
— Pewnie. Zapytaj o nią tylko.
— No, słyszałem już o Wejczy i słynnym chanie, który się znajduje w pobliżu.
— Jak się nazywa?
— Nie pamiętam dobrze. Zdaje mi się, że było w tem słówko kara.
Popatrzył bystro na mnie. Z oczu jego wypadło szybkie nieopatrzne spojrzenie, jak gorąca błyskawica. Wnet jednak przybrało ono poprzednią łagodność.
— Kara, kara, hm! — rzekł po chwili. — Pamięć mi nie dopisuje. Gdybyś znał całe słowo, przyszedłbym może na to.