Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   273   —

Karzeł podniósł brwi i odpowiedział:
— To osławiony rozbójnik. — Oglądnął się trwożliwie i dodał: — Niebezpiecznie o nim mówić. Ma wszędzie swoich ludzi. Za najbliższem drzewem może któryś z nich siedzieć.
— Czy ma bandę tak liczną?
— Utrzymuje wszędzie stosunki, w każdej wsi i w każdem mieście. Najwyższy sędzia i najpobożniejszy iman bywa członkiem tej bandy.
— Czyż nie można sobie z nim dać rady?
— Nie. Ustawy nic nie wskórają. Nie jestem znawcą Koranu, Sunny i ich objaśnień, ale słyszałem, że ustawy nasze są tak ciemne i wieloznaczne, iż nawet tam, gdzie je można wykonać, więcej szkody niż pożytku przynoszą. Sędzia potrafi takie prawo tłómaczyć najrozmaiciej.
— Niestety, zbyt to prawdziwe.
— Co dopiero ma być, gdzie prawo wogóle pozbawione jest egzekutywy, gdzie, jak u nas, nikt się o prawa nie troszczy? Weź tylko na uwagę tych Albańczyków, Arnautów, Skipetarów, Miriditów i wszystkie te ludy i plemiona, z których każde rządzi się swojemi własnemi ustawami i zwyczajowemi prawami. Oto pole dla takiego człowieka, jak Szut. On się śmieje z wielkorządcy i urzędników, wyszydza sędziów i władze, policyę i żołnierzy. Wszyscy oni nie mogą jemu nic zrobić. Tu każda wieś żyje w niezgodzie z sąsiednią. Każda miejscowość ma z drugą do wyrównania jakąś kradzież, jakiś rabunek, lub krwawą zemstę. To wieczna wojna, a najgwałtowniejszy i największy złoczyńca odnosi zwycięstwo. Ale effendi, ja nic nie powiedziałem. Jestem biedny i nie chcę bardziej się unieszczęśliwić, niż jestem.
— Czy obawiasz się, że zdradzę twoje słowa?
— Nie, jesteś na to zbyt szlachetny, ale drzewa mają uszy, a powietrze wszystko słyszy.
— Gdzieindziej niemożliwe byłyby takie stosunki.
— Czy w innych krajach niema rozbójników?