Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   176   —

— Nie. Między dziećmi wybuchła kłótnia; zaczęły płakać, wtedy ja wszedłem, aby spory uciszyć. Przez ten czas niezawodnie obcy przejechali. Potem ujrzałem ku mojej trwodze wracających Aladżych.
— Z końmi?
— Oczywiście, effendi.
— Więc je niebawem znaleźli. Czy byli w dobrym humorze?
— Jak możesz pytać w ten sposób? Musiałem wejść z nimi do izby, gdzie tak zachowywali się, jak gdyby tysiąc szatanów w nich wlazło. I mnie się przy tem dostało, ale przynajmniej to sprawiło mi radość, co z ich rozmowy zrozumiałem. Wynikało z tego, że głupi szeryf ich zwyciężył.
— Nie przeczuwali więc, że szeryf był dowódcą tych obcych, na których urządzili zasadzkę?
— To im na myśl nie przyszło. Dopiero później, gdy się uspokoili i znów zasiedli do raki, wydobył jeden z nich kartkę i odczytał. Słyszałem, że była przytwierdzona do drzewa. Nie mogli jednak z tego nic więcej wywnioskować prócz tego, że przejechało tamtędy trzech jeźdźców, którzy trzymali się ściśle tej kartki.
— Czy uważali ich za tych, na których czekali?
— Nie; brakowało głównej osoby. Przypuszczali, że będziecie jeszcze przejeżdżali. Chociaż posłaniec uwiadomił, że was ostrzeżono, nie chcieli mimo to wyrzec się schwytania was. Znajdowali się w takim stanie wściekłości, że nie panowali nad sobą. Połamano im strzelby, których odłamki mieli przy sobie. Odczułem je wszystkie na własnym grzbiecie. Dzieci się rozpłakały na ten widok i dostały szturchańce i baty. Jeden z nich nie mógł się wyprostować, bo rzuciłeś nim o drzewo. Rozebrał się i musiałem mu przez kilka godzin smarować grzbiet masłem i raki na przemian. Z drugiego ciągle krew ciekła; uderzyłeś go z dołu i przeciąłeś mu górną wargę, jak mówił, kciukiem. Nos mu wystawał i opuchł, że wyglądał gruszkowato jak osie gniazdo. Nacierał go raki. Gdy potem przybyli jacyś dwaj podróżni, obciął mu jeden z nich wąsy,