Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   163   —

ale podziękowania nie odrzucaj. Chociaż sam nie jesteś wynalazcą, jednak ty zaprowadziłeś tu to nieporównane dobrodziejstwo. Nie zapomnę nigdy dnia dzisiejszego. Ku mej radości kaftan mój jeszcze się trzyma. Powieszę go obok drzwi mego domu; niech będzie szyldem, aby wszyscy, mający połamane członki, widzieli ku swemu uspokojeniu, że ich gipsem okładam. Spróbowałem już, jak się to robi i proszę cię, przypatrz się temu i oceń moje dzieło. Zgadzasz się?
— Bardzo chętnie! — odrzekłem.
Przystąpił do otworu okiennego i klasnął w ręce. Otwarły się drzwi od wielkiej izby i dał się słyszeć odgłos ciężkich kroków.
— Tu wejść! — rozkazał.
Najpierw ukazało się dwu ludzi, niosących wielki kubeł, napełniony po brzegi rozpuszczonym gipsem. Jeden z nich miał zapas waty, który wystarczyłby na okłady dla dziesięciu osób, drugi zaś trzymał paczkę bandaży w ręku. Złożyli te ciężary i oddalili się.
Gdy przez to zrobiło się przestronniej, weszło znowu dwu ludzi, dźwigając nosze, a na nich brodatego człowieka z ciałem, okrytem aż po szyję.
— Tu zobaczysz pierwsze bandaże, jakie pozakładałem — zaczął lekarz. — Zakupiłem materyał, zamówiłem tego robotnika, by służył mi jako model. Otrzymuje wikt i dziesięć piastrów dziennie. Pozwól, że zdejmę to okrycie i przypatrz się temu pacyentowi!
Gdy wzrok mój padł na model, zdołałem się tylko z trudem od śmiechu powstrzymać. O Allah, jak ten człowiek wyglądał! Grubas wyobraził sobie wszelkie możliwe złamania i zwichnięcia i zagipsował odpowiednio biedaka. Ale jak!
Ramiona i przedramiona, uda i przedudzia, a nawet biodra tkwiły w gipsowych bandażach, grubych jak ręka. Klatka piersiowa opatrzona była pancerzem, który niełatwo przebiłaby kula z pistoletu.
Leżał jak pacyent rzeczywisty i blizki śmierci. Nie mógł się ruszyć, a z trudem tylko oddychał. I za to