Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Prorok nie chciał, żeby wierni ginęli spowodu obiegu krwi i systemu nerwowego. Czytałeś koran uważnie?
— Bardzo uważnie.
— Powiedz mi zatem, czy znalazłeś jakie lekarstwo, któreby tam było zakazane?
— Żadnego.
— A widzisz! Dasz mi więc coś na podniecenie?
— Nie mam z sobą rzeczy, potrzebnych do ich sporządzenia.
— Żartujesz, spewnością je masz.
— A skądże ty o tem wiesz?
— Twój służący kupował dziś takie rzeczy u Żyda.
A więc mutesselim kazał nas śledzić! Wiedział już, że mały hadżi kupował wino dla Anglika. Należało nam więc mieć się na baczności, jeżeli przedsięwzięcie nasze nie miało być zdradzonem.
— Do tego więcej potrzeba, niż kupował mój służący — odrzekłem.
— Lepiej mało, niż całkiem nic. Właśnie dlatego, że jestem bardzo słaby, nie śmiem mieszać razem wielu rzeczy. Przyślesz mi zwyczajny napój na wzmocnienie?
— Dobrze, będziesz go miał.
— Ile?
— Pełna flaszka od lekarstwa.
— Emirze, to za mało. Jestem komendantem i człowiekiem bardzo długim. Zanim napój przejdzie przez całe ciało, nie będzie z niego nic. Czy tego nie uznajesz?
— Uznaję i dlatego przyślę ci wielką flaszkę.
— Jedną? Czy chory zażywa lekarstwo tylko raz jeden?
— Dobrze, dostaniesz dwie.
— Pozwól mi codzień zażywać przez tydzień.
— Mutesselimie, sądzę, że zrobisz się potem zbyt tęgim.
— O emirze, tego się nie obawiaj!
— Spróbujemy więc przez tydzień.
— Lecz spełnisz przy tem jedną mą prośbę.
— Jaką?
— Mutesselim nie może na to pozwolić, żeby jego podwładni wiedzieli, iż ma chory system nerwowy i trawienia.

156