Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.1.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak. Rada twoja była dobra, bo komendant zrobił się odrazu bardzo uprzejmym, a gdy oddałem twój list, zawołał Selima Agę i kazał mu przyprowadzić więźniów.
— A jak jest z cłem i grzywną?
— Wszystko nam opuścił, a nie odzyskaliśmy tylko ołowiu i prochu. Emirze, powiedz nam, jak ci mamy dziękować?
— Znasz nezanuma ze Spandareh?
— O, bardzo dobrze! Jego córka jest żoną naszego beja; on często przyjeżdża do nich, do Gumri, w odwiedziny.
— To także i mój przyjaciel. Byłem dziś rano u niego i prosił mnie, żebym beja odwiedził, skoro będę w Gumri.
— Chodź, panie, chodź do nas; przyjęcie czeka cię lepsze, niż u mntesselima lub mutessaryfa.
— Może przyjadę, ale do tego czasu upłynie zapewne kilka dni. Nezanum dał mi paczkę dla beja. Nie może tu zostać dłużej i dla tego proszę was, żebyście ją zabrali do Gumri. Pozdrówcie beja odemnie i powiedzcie mu, żem jego przyjaciel i, że życzę mu szczęścia i wszystkiego dobrego.
— Czy to jest poselstwo, które miałeś nam zlecić?
— Tak jest.
— To za mało, panie!
— Może później kiedyś wyświadczycie mi przysługę
— Uczynimy to. Przyjdź i rozkaż, czego sobie życzysz!
— Czy użyczylibyście ochrony memu przyjacielowi, gdyby, prześladowany przez mutesselima, uciekł do was?
— Komendant nie ujrzałby go nigdy.
Zwróciłem się do starszego z tamtych dwu, po których poznać było, że cierpieli w więzieniu wielki niedostatek.
— Czy wiecie, kto z wami był uwięziony?
— Nie — odrzekł. — Siedziałem w ciemnej norze, prawie bez światła i nie mogłem słyszeć nic, ani widzieć.
Z synem jego było to samo.
— Czy sierżant, który was strzegł, jest człowiekiem złym?

150