Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kto to był? Dżumejla! Leżała jak nieprzytomna na ziemi, ale ani zranienia, ani kropli krwi na niej nie zauważyłem. Pantera nie powaliła jej widocznie łapami, lecz ciałem. Gdy jej głowę podniosłem, w tej chwili otworzyła oczy. Nie było to więc omdlenie. Dziewczyna była zupełnie przytomna, a oczy zamknęła ze strachu, spodziewając się każdej chwili, że ją straszliwe zwierzę rozszarpie.
— Emirze! — zawołała radośnie i objęła mnie rękoma za szyję.
— Dżumejlo! Co tu robisz?
— Bałam się o ciebie!
Co za poczciwe serce i jakaż dziwna nieostrożność! Czy jednak miałem się na nią gniewać, czynić jej za to wyrzuty? Chyba nie!
— A gdyby cię pantera była zabiła?
— Allah był przy mnie i ty, emirze!
Wtem podniosła się i ująwszy mnie za ramię, zawołała:
— Krew! Jesteś zraniony, panie!
Ja sam nie zauważyłem był jeszcze tego. W śmiertelnym skoku rozdarło mi zwierzę trochę ramię.
— To nic, to drobnostka, Dżumejlo — uspakajałem ją.
— Czy rzeczywiście? Nie boli cię wcale?
— Nie! Czy ty możesz pokazać się tutaj? Wkrótce nadejdą ludzie. Czy żona twojego stryja wie, że ciebie niema w namiocie?
— Nie. O na śpi za zasłoną, owinięta chustami, ponieważ boi się abu ’l afrida i sidi es salssali.
— Abu ’l afrid nic wam już nie zrobi. Ja zabiłem jego samego i jego żonę.
— Oboje, panie? — zapytała zdumiona.
— Oboje. Ale teraz wróć do namiotu, gdyż ja muszę odejść!
— Panie, jesteś wielkim wojownikiem, jesteś bohaterem, jakiego u nas niema. Dżumejla nigdy cię nie zapomni!