Wtem pantera zatrzymała się, gdyż doleciał ją zapach krwi, i w kilku długich skokach znalazła się przy zabitem zwierzęciu. Jednak tylko przez chwilę obwąchiwała je, poczem z wściekle chrypliwym rykiem popędziła ku kobiecie. Ja puściłem się natychmiast za panterą w długich skokach jak nigdy przedtem, ani potem. Na sto kroków przedemną dopadł zwierz kobietę i powalił na ziemię, skoczył jednak za daleko i runął poza nią. W tej chwili ja zatrzymałem się, a pantera równocześnie skierowała się ku swej ofierze. Wtem huknął mój strzał i zwierzę drgnęło. Był to strzał niebezpieczny, gdyż bardzo łatwo mogłem zranić niewiastę. Pantera dostała napewno kulę, a zauważywszy w błysku wystrzału moją postać, domyśliła się, że ja ją zraniłem, i nie zważając już na tamtą zdobycz, podbiegła ku mnie.
W strzelbie pozostał mi był tylko jeden nabój. Gdybym był chybił, byłbym oczywiście życiem to przypłacił. Chodziło także o to, żeby zwierzę zatrzymało się przede mną, żebym mógł dobrze wymierzyć. Trwało to zaledwie kilka chwil, ale te były okropne. Na szczęście wyszedłem z tego położenia obronną ręką. Zwierzę, nauczone poprzedniem doświadczeniem, kiedy uczyniło skok za wielki, stanęło może o ośm kroków przedemną dla odpowiedniego odstępu. Mnie wystarczyła teraz jedna sekunda. Oko rozwścieczonego drapieżcy jarzyło się poprostu w ciemności, tworząc wyborny cel, że lepszego nie mogłem sobie życzyć. Huknął strzał, a ja rzuciłem się w bok, ale mimoto poczułem, że coś drasnęło mnie po ramieniu. Wobec tego opuściłem strzelbę i pochwyciłem za nóż. O dwa kroki ode mnie drgała pantera, potem wydawszy krótkie przytłumione charczenie, przestała żyć.
Tych pięć minut, gdyż w tak krótkim czasie odbyło się to wszystko, było chwilą ciężką i niebezpieczną. Przetrwałem je z pomocą Bożą, jak inne, może cięższe minuty i godziny w dawniejszem życiu. Nabiwszy jeszcze raz obie lufy, pobiegłem ku kobiecie.
Strona:Karol May - Pomarańcze i daktyle.djvu/314
Wygląd
Ta strona została przepisana.